Geoblog.pl    rwn    Podróże    Na azjatyckim szlaku    Kanchanaburi - most na rzece Kwai
Zwiń mapę
2015
26
lut

Kanchanaburi - most na rzece Kwai

 
Tajlandia
Tajlandia, Kanchanaburi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14566 km
 
Po pobycie na północy Tajlandii wróciliśmy samolotem do Bangkoku, ale tylko po to, żeby się jak najszybciej przedostać do Kanchanaburi, gdzie jet słynny most na rzece Kwai - niechlubna karta w historii Japończyków. Najłatwiej można się tam dostać busem z Victoria Monument (bilety sprzedają pod parasolami w takim " biurze na powietrzu". Czekając na busa zjedliśmy pechowo najgorsze danie w Tajlandii - makaron z obrzydliwym sosem a do tego obrzydliwie słodki sok owocowy z jakiegoś koncentratu z toną cukru - zamiast ze świeżych owoców. Żeby sobie poprawić smak, chciałam kupić w przydrożnym kiosku zieloną herbatę. Najpierw mi pani podała z lodem, bo gorących nie miała. Jak poszłam do drugiego kiosku, gdzie pani, owszem, miała herbatę gorącą i zieloną, to najpierw pani się zszokowała, że nie chcę do niej cukru i mleka. A zaraz potem ja się zszokowałam, jak mi wręczyła pół kubka ciemnozielonego, prawie czarnego wywaru z herbaty, z kolorem podobnym do zielonego barwnika do pisanek. Myślę, że jakbym wlała ten wywar do wiadra i zalała wrzątkiem do pełna, uzyskałabym właściwy kolor zielonej herbaty. No ale wiadra i wrzątku nie miałam, więc wypiłam co mi podano..;) To tak na pożegnanie Bangkoku... Po ok. 2 godzinach jazdy dotarliśmy na dworzec Kanchanaburi i po obiedzie w knajpce z kącikiem dla dzieci (Natalcia dawno nie widziała tylu zabawek w jednym miejscu;), tuktuk zawiózł nas do hotelu Sam's House (polecamy, ale koniecznie z klimatyzacją). Następnego dnia rano wybraliśmy się do Tiger Temple. Pojechaliśmy tam autobusem 8203 z dworca i później doszliśmy ok 1,7km na piechotę (można też wziąć pickupa za 130 bahtów w 2 strony). Jest to świątynia buddyjska, w której mnisi opiekują się różnymi zwierzętami, głównie tygrysami. Pierwszy tygrys przybył, gdy jego matka została zabita przez kłusowników. Teraz jest tam już 145 tygrysów i ogromna rzesza wolontariuszy opiekujących się nimi. Wokół tej świątyni narosło wiele kontrowersji, głównie, że mnichów nie interesuje los tygrysów, tylko kasa od turystów, że tygrysy są faszerowane jakimiś środkami, żeby nie atakowały turystów, i że niedawno mieli nalot policji za rzekomy nielegalny handel tygrysami z Chińczykami. Wolontariusze zaprzeczają, żeby tygrysy dostawały jakieś tabletki i twierdzą, że każdy może zostać wolontariuszem i przekonać się samemu. Poza tym, że właśnie zakupili teren, żeby zrobić dla tygrysów większy wybieg i wychowywać ich do powrotu do dżungli. I że teraz są takie obojętne na turystów, bo są od małego oswajane z człowiekiem. W praktyce trzeba stwierdzić, że owszem, gatunek tygrysów jest ratowany, ale są to tak naprawdę tygrysy "kaleki", bo nie przeżyłyby w dżungli ani jednego dnia...:/. Faktycznie bilety tam są bardzo drogie, bo samo wejście ok 65 zl, ale jeśli chce się robić zdjęcia z małymi tygrysami, to dodatkowo 110 zl od osoby. A jeśli zdjęcie z głową tygrysa na kolanach to dodatkowe 110 zł. Więc generalnie przesadzają i nastawienie na kasę jest wręcz rażące. Poza tym właśnie sam fakt, że tygrysy są wychowywane pod turystów jest już kontrowersyjny - powinny być wypuszczane do dżungli a nie być tylko sposobem na biznes. Żal jest patrzeć na te piękne zwierzęta na łańcuchach. Poza tym całe mnóstwo wolontariuszy dba o to, żeby nikomu nic się nie stało. Bo jeśli jakiś tygrys zaatakuje turystę, świątynia zostanie natychmiast zamknięta - a to by była dla nich ogromna strata finansowa. Tak więc, chociaż malutkie tygryski są cudowne, lepiej by było, gdyby były w dżungli a nie w tej świątyni. My mieliśmy okazję zajrzeć i nakarmić najmłodsze tygrysy w 3 grupach wiekowych - 2, 3 i 5 miesięcy. Już te 2miesięczne słodziaki potrafiły złapać mocniej za nogę w trakcie zabawy;), tak że przy tych 5miesięcznych cieszyliśmy się, że były najedzone i ospałe, nieskore do takiej zabawy..:) Później wolontariusze prowadzą do odpoczywających dorosłych tygrysów i robią turystom zdjęcia. Wrażenia po spotkaniu takiego zwierzęcia są super, ale też żal, że muszą być w takim miejscu. Może gdyby im cofnęli pozwolenie, to wyglądałoby to inaczej.. no albo wtedy ratowanie tygrysów stałoby się zbyt mało opłacalne, ze szkodą dla gatunku.. W każdym razie po powrocie i odpoczynku od niemiłosiernego upału wybraliśmy się na pyszny obiadek i na zakupy na night market ( tutaj targ organizuje się wieczorami, bo wcześniej słońce wręcz parzy..). Po spotkaniu z tygrysami postanowiliśmy wziąć Natalcię na przejażdżkę na słoniu. Tym razem wykupiliśmy wycieczkę w biurze, bo tak było taniej. Okazało się, że jechaliśmy sami na pickupie, z prywatnym kierowcą. Przejażdżka trwała ok 30 min, a dojazd tam i z powrotem ok 1,5h. Na koniec Natalcia nakarmiła 2 słonie bananami i oczywiście, tak samo jak od8 tygrysów, odjeżdżała z płaczem i pytaniem, czy przyjedziemy tam "jeście jutlo".. Południowego żaru uniknęliśmy w klimatyzowanym pokoju i dopiero po 17.00 odważyliśmy się wyjść na zewnątrz bez ryzyka że się roztopimy na słońcu. Dzięki temu mieliśmy okazję podziwiać zachód słońca na moście na rzece Kwai. Dla przypomnienia - most ten zbudowali Japończycy, żeby połączyć Tajlandię i Birmę i transportować broń, w celu zdobycia Indii. Trasa kolejowa miała ponad 400 km, budowana była przez 200000 jeńców wojennych, z czego 100000 zmarło z wycieńczenia, malarii lub ataku dzikich zwierząt w dżungli. Kolej zbudowano w rok, mimo że pracy było na kilka lat. Most był wielokrotnie bombardowany przez aliantów, a gdy Japończycy się poddali w 1945, "kolej śmierci" została sprzedana przez Brytyjczyków rządowi Tajlandii i po remontach jest używana do dzisiaj (tylko część trasy). Na wieczór skusiłam się jeszcze na godzinny tajski masaż stóp - relaks full wypas.. Kanchanaburi to niestety ostatni odcinek na naszej azjatyckiej trasie i jutro wsiadamy do samolotu w Bangkoku w stronę domu....ale żeby powrót nie był zbyt drastyczny, postanowiliśmy go sobie nieco urozmaicić i zwiedzić po drodze Dubaj:). Lecimy tam przez Colombo na Sri Lance i na 2 dni zostaniemy w Dubaju, żeby się rozejrzeć po tym imperium szejków i ropy naftowej. A stamtąd już nieco bliżej domu.. Warto też wspomnieć, że nasza podróż do domu będzie tak naprawdę cofnięciem się w czasie o ok. 500 lat, bo tutaj mamy rok 2558;)) Zdziwiliśmy się, gdy na rachunku z hotelu pan nam napisał datę: 15.02.58. Po naszej prośbie zmienił nam końcówkę na 2015. Tak więc jesteśmy tutaj o 500 lat do przodu i musimy przyznać, że ta przyszłość bardzo nam się podoba;)).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (35)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Aga J.
Aga J. - 2015-03-01 22:32
Żal tygrysów...nie mogłam oglądać tych zdjęć. Ale piękny zachód słońca z przyjemnością oglądnęłam.
 
Z.Z.D.T Aniołowie
Z.Z.D.T Aniołowie - 2015-03-03 17:08
dziękujemy za kartkę :D dzisiaj właśnie doszła :D
 
 
zwiedzili 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 24 wpisy24 46 komentarzy46 1269 zdjęć1269 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
17.01.2015 - 06.03.2015