Po sajgonie w Sajgonie pobyt w Kambodży wydaje się nam sielanką, mimo, że tutaj turystów również nie brakuje.. Sam przelot do Kambodży trwał niecałą godzinę i jedyne co nas zaskoczyło, to fakt, że na pokład samolotu nie można wnosić 2 owoców - duriana (wiadomo - śmierdzi) i jackfruit (nie wiadomo czemu, bo wprawdzie dość intensywnie pachnie, ale napewno nie śmierdzi). W każdym razie musieliśmy zakupiony Jackfruit, (ok. pół kilo) zjeść na miejscu na lotnisku, albo wyrzucić. Biorąc pod uwagę, że ten owoc zajmuje pierwsze miejsce w naszym
rankingu owoców, zdecydowaliśmy się więc na pierwszą opcję.
Po wylądowaniu przywitało nas krwistoczerwone zachodzące słońce i... mnóstwo formalności na lotnisku (stertę formularzy do wypełnienia dostaliśmy już w samolocie). Stojący za nami Amerykanin uprzedził nas, że ostatnim razem jak był w Kambodży pan oficer do którego czekaliśmy w kolejce zażądał od niego łapówki za wpuszczenie - dlatego przestrzegał nas, żebyśmy mu absolutnie nic nie dawali. Na szczęście nie było takiej potrzeby.
Z lotniska udaliśmy się tuk tukiem do naszego hotelu (5 USD). Przy okazji umówiliśmy się z naszym kierowcą, żeby z nami pojeździł po świątyniach Angkor Watu a w następnym dniu zawiózł nas do pływającej wioski. Ustaliliśmy kwotę 50 USD za wszystko i następnego dnia spotkaliśmy się z nim.... o 6 rano a wróciliśmy do hotelu o 18tej. Ponieważ planowaliśmy spędzić w Angkor Wat tylko jeden dzień, a jednocześnie zobaczyć najbardziej znane świątynie, musieliśmy wstać wcześnie, żeby zrealizować nasz ambitny plan. Mimo że dzień był męczący, nasz plan udał się w 100% i wydaje nam się, że taki sposób zwiedzenia tego wyjątkowego miejsca jest jak najbardziej godny polecenia. Angkor Wat to kompleks około 110 świątyń poświęconych różnym bogom i budowanych między IX a XIV w. Była to stolica ówczesnego Imperium Khmerów, niezwykle bogatego i porównywalnego wielkością i przepychem do ówczesnego Rzymu. Wielokrotnie burzona, zdobywana i odbijana na przestrzeni wieków aż do ok. XV w., kiedy to kolejny władca miał dosyć odbudowywania świątyń po nieustannych walkach i postanowił przenieść stolicę imperium do Phnom Peng, które jest stolicą aż do dzisiaj. Od tamtego czasu liczne świątynie i skarby zostałe stopniowo wchłonięte przez dżunglę lub padły ofiarą złodziei, aż do momentu ich odkrycia dla światowego dziedzictwa kultury. My wybraliśmy kilka najbardziej znanych świątyń na mapce i jeździliśmy po kolei, kierowca nas wysadzał i czekał aż zwiedzimy. Do niektórych świątyń trzeba jechać 35 km, więc trochę nas wywiało na tym tuk tuku..(przy okazji zgubiliśmy 2 czapki Natalci i musimy jej coś kupić:)
Zwiedziliśmy w sumie 11 świątyń, w tym przerwa na lunch. Wrażenie robią niesamowite i zdecydowanie warto było je zobaczyć!! Naszym faworytem jest w szczególności świątynia Ta Prohm, która została najbardziej `wchłonięta` przez dżunglę i porośnięta drzewami. Tutaj również kręcono sceny do filmu Tomb Raider z Angeliną Jolie (i teraz każdy sobie robi tu zdjęcia). Piękna jest również świątynia Angkor Wat zwłaszcza o zachodzie słońca oraz Bayon - jak i wszystkie pozostałe, które widzieliśmy. O uroku tego miejsca świadczy również fakt, że nawet Natalcia stwierdziła, że `fajnie tu`, dzielnie chodziła po licznych schodkach i szukała, gdzie w tych pałacach mieszka księżniczka (ewentualnie `boginia`:)
Jeśli chodzi o lunch, to jedliśmy w `knajpce polowej` przy jednej ze świątyń, której szczególnym urokiem były kury chodzące między stolikami i wydziobujące resztki jedzenia, wiszące hamaki na poobiednią drzemkę (Natalci się podobało:) oraz malutki syn właściciela, który bez żadnych zahamowań zrobił kupę na klepisko, gdzieś między `kuchnią` a stolikami. Ale mama w miarę szybko zauważyła, posprzątała - i po sprawie:)) Ale sok z mango mieli wyśmienity..
Samo miasteczko Siem Reap, które jest bazą wypadową do Angkor Watu, jest przyjemną odmianą po Sajgonie (zresztą chyba każde miasto byłoby przyjemną odmianą w tym przypadku:). Jest zdecydowanie mniej motorów, więcej tuk tuków - i generalnie mniejszy ruch na ulicach. Wszystkie sklepy `operują` w USD i miasto rozwija się tylko dzięki turystyce. Gdy jechaliśmy do świątyń, mijaliśmy po drodze urocze sielankowe wioski - z domami na palach, kaczkami, kurami i krowami, a to wszystko w dżungli, wśród palm i bananowców. Dzieci w białych bluzeczkach jechały na rowerze do szkoły, a rodzice wyganiali krowy na pastwiska. Klimat niemalże identyczny jak u nas na wsi jakieś 25-30 lat temu (tylko bez palm i bananowców, no i domy u nas nie są budowane na palach:)